TRZEBA BYŁO WIELU LAT PICIA, wielu porażek, upadków, abym sama przed sobą przyznała, że jestem bezsilna wobec alkoholu, że on mnie ubezwłasnowolnił.
Co z tego, że czas młodości przeżywałam jako abstynentka, kiedy w domu rodzinnym spożywano prawie na co dzień alkohol, a w święta, żaden z gości nie wychodził trzeźwy. Po takim pijaństwie dochodziło do awantur i rękoczynów.


Moje pierwsze, częstsze spożywanie alkoholu – wódki – zaczęłam kiedy miałam już dwójkę dzieci.
W tym czasie zaczęły mi się nawarstwiać problemy rodzinne; rozwód, zmiana miejsca zamieszkania. Wykonywałam również bardzo odpowiedzialną pracę, która wiązała się z częstymi wyjazdami.

Coraz częściej, mimo całej determinacji, nie mogłam sobie poradzić z rozwiązywaniem, samotnie, swoich problemów. Alkohol, mimo iż mi szkodził, stał się dla mnie „podporą”, towarzyszył mi we wszystkich, zarówno trudnych, jak i radosnych chwilach mojego życia. Nietrudno się domyśleć, że przyszedł czas, w którym nie mogłam się bez niego obyć, mimo iż zaczął mi rujnować życie i zdrowie. W międzyczasie, dzieci, nie wiadomo kiedy, wydoroślały, usamodzielniły się, a ja zostałam sama z alkoholem. Coraz częściej musiałam zmieniać pracę, która zawadzała mi w moim samotnym piciu. A przecież musiałam pracować, żeby mieć na wódkę no i na opłaty. Na jedzenie właściwie nie potrzebowałam pieniędzy, aby była „popitka” i papierosy.

Moją ulubioną porą roku stała się późna jesień i zima. W ciemności czułam się bezpiecznie. Unikałam ludzi, ponieważ miałam świadomość, że alkohol wyrył piętno na mojej twarzy i na moim zachowaniu.

Na szczęście przyszedł moment, że miałam już tego dość, o własnych siłach nie mogłam się wyrwać z kleszczy, którymi mocno oplatał mnie alkohol, którego piłam coraz większe ilości. Zalana łzami klęczałam i wołałam do Boga o pomoc. Pokonując źle pojęte poczucie wstydu zawlokłam się do Poradni Odwykowej, którą potraktowałam jako koło ratunkowe.

Z czasem przystąpiłam do Wspólnoty AA. Mimo, iż z całą determinacją przyznałam, że jestem bezsilna wobec alkoholu, długo nie mogłam zaakceptować, że jestem alkoholiczką.

Z chwilą gdy dowiedziałam się, że alkoholizm to choroba, a nie żadne przekleństwo od Boga, z całą sumiennością zaczęłam się leczyć na wszystkich możliwych „frontach”.

Gorzej było z mityngami. Mimo, iż uczęszczałam na spotkania wielu grup, ciągle czułam się samotna, poza nawiasem grupy. A jednak z czasem, słuchając wypowiedzi innych alkoholików przyznałam, że nie kieruję własnym życiem, że niepotrzebnie, bo bezskutecznie planuję swoją przyszłość. Moje problemy dnia codziennego rozwiązywały się w sposób nieprzewidywalny.

Dzięki zrządzeniu losu ( złamałam nogę ), przełamałam swoją pychę i zwróciłam się o pomoc do drugiego alkoholika. Ku swojej wielkiej radości zauważyłam, że to działa. Zaczęłam też aktywnie uczestniczyć w życiu grupy, zaczynając od mycia szklanek i podawania herbaty, czy kawy i dzięki temu zaczęłam się czuć jak cząstka grupy, dzięki której zaczęły się dokonywać we mnie pozytywne zmiany. Z chwilą kiedy z całym przekonaniem zaakceptowałam, że jestem alkoholiczką, zaczęłam odczuwać satysfakcję i radość z nauki życia w trzeźwości.

Każdemu z Was życzę przeżywania tej radości na co dzień. Życzę Wam, aby radość i miłość do drugiego człowieka towarzyszyła Wam szczególnie w czasie tych cudownych Świąt Bożego Narodzenia.

 

Źródło:  Mityng nr 02/068/2003r. http://www.mityng.net
(C) Fundacja BSK AA; Wszelkie Prawa Zastrzeżone.