Gorycz przeszywa ma duszę, gdy myślę, jaki okropny przykład życia dałam córkom i wnukom. Ciągłe picie, zakłamanie, ucieczki z domu na kilka dni. Piłam i cierpiałam. Poczucie winy było tak wielkie, że miałam ochotę walić głową w mur.


Nie radziłam sobie z agresja męża i córkami, które chciały się uczyć. Mąż o wszystko oskarżał mnie, sam też popijał. Bił zawsze w oczy, żebym bardziej cierpiała, widząc w lustrze fioletowe krwiaki. Czułam się zdeptana, upokorzona, niekochana. Chciałam się zapić na śmierć, ale dorobiłam się choroby wieńcowej serca i wrzodów żołądka.

W głębi duszy czułam, że źle postępuję, ale nie umiałam być dłużej trzeźwa, niż w zaparte, dwa miesiące. Dwukrotnie złamałam nogę, lecz nie przyjęłam tego faktu jako sygnał ostrzegawczy. Piłam coraz więcej i dłużej – po dwa tygodnie.

Alkohol zakopywałam w piwnicy. Trzymałam w mące w małych słoiczkach, oraz zawijałam w bieliznę. Mąż mnie pilnował, więc w nocy nie mogłam korzystać ze skrytek.

Uciekałam w lutym na metę i z butelka szłam na melinę. Tam mnie dopiero doceniono oklaskami i komplementami, jaka to jestem dzielna. A ja byłam chora i głupia, raniłam mamę, męża, córki i wnuki.

Dziś mam pretensje, że nie są tacy, jakich sobie wymarzyłam. Staczałam się coraz bardziej, czasami modliłam się – „ Boże pomóż mi, bo tonę”! I Bóg mnie wysłuchał. Postawił mi na mojej drodze lekarzy, terapeutów i wspólnotę AA.

Odbyłam zamkniętą terapię. Zrozumiałam, że jestem chora na ciele, umyśle i duszy. Uważnie słuchałam terapeutów i szczerze wyznałam popełnione pijackie ekscesy. Czytałam lekturę ( na terapii była biblioteka). Pierwsza książkę pt.: „Nie piję”, po prostu połknęłam jak pokarm.

Na terapii wpojono we mnie, że mam do końca życia uczęszczać na mityngi i czerpać siłę z doświadczeń trzeźwiejących alkoholików. Na mityngach słuchałam uważnie, gdyż dużo wypowiedzi było jakby o mnie.

Trzeźwienie moje nie było bolesne, było moim nowym pozytywnym, życiowym doświadczeniem. Wróciłam do Boga i ludzi. Pomagałam początkującym i mnie pomagano.

Nie ma większej przyjaźni na świecie, jak przyjaciele z AA. To moja druga kochająca rodzina. Spotykamy się na mityngach, ogniskach w Zakroczmiu, Licheniu i Częstochowie. Mam przyjaciół w całej Polsce. A w pijanym życiu ubolewałam, że jestem sama jak palec.

Teraz jestem rozumiana, nadal mam większe problemy niż radości, ale buduje mnie TRZEŹWOŚĆ, ona jest najważniejsza. Wiem, że nadal popełniam błędy i wiele mam do zrobienia, krocząc „12-ma krokami”, to jednak idę do przodu. A gdy się rozpędzę i pogubię, przyjaciele pomagają, wspierają swoimi doświadczeniami i znów świeci słońce, nawet zza chmur.

Staram się żyć dniem dzisiejszym. Czasem dopada mnie czarnowidztwo i użalanie, ale to sygnał by spotkać się z przyjaciółmi i otrzymuję wsparcie, oraz cenne pocieszenie. Dziękuje Wam wszyscy przyjaciele z mojej drogi trzeźwości. W Was moja moc i siła. Życzę następnych 24 godzin.

ANNA Warszawa 31.07.2003

 

Źródło:  Mityng Nr 09/75/2003r. http://www.mityng.net
(C) Fundacja BSK AA; Wszelkie Prawa Zastrzeżone.