Przeczytałem w „Zdroju” artykuł pt : „Czy było warto”, kończył się on słowami;.....Za abstynencję płacę samotnością i brakiem radości w życiu. Teraz zadaję sobie pytanie bez odpowiedzi – czy było wato?”. Koniec cytatu. Kiedyś na początku swojej drogi byłem w podobnej sytuacji. Mityngi, dopóki nie pojąłem istoty 12 Kroków kojarzyły mi się z religią. Byłem ateistą, tak sam siebie określałem, uważałem, że wspólnota, religia, to jedno.

I też zadawałem sobie pytanie – co ja tutaj robię? Oni, czyli uczestnicy mityngu mają lepiej, łatwiej bo mają swojego Boga, a co ja mam? Jak mogę się modlić do czegoś czego nie ma. Czysta paranoja. Ba, trafiłem na mityng gdzie była odmawiana modlitwa „Ojcze nasz”. Stałem w kręgu ludzi mi obcych i wraz z wypowiadanymi słowami modlitwy oddalałem się od tych ludzi z którymi trzymałem się za ręce. Był też moment w tamtym okresie, że poczułem się tak jakbym był zawieszony w próżni. Sam, bo stare znajomości były zawsze związane z alkoholem. Moi znajomi, a właściwie nasi, czyli znajomi żony, moi, wspólne spotkania, goszczenie się no i zawsze musiało być coś co pozwalało poczuć się swobodniej, podrzucało temat, zbliżało do innych ludzi. Był to alkohol. Gdy oddaliłem się od tych ludzi, poczułem się osamotniony, wokół mnie nie było innych bliskich mi ludzi. Byłem zamknięty w sobie, nie umiałem się otworzyć i czułem się bardzo nieszczęśliwy. Nie wiedziałem co przyniesie mi przyszłość, nie miałem planów na dalsze życie. Była koło mnie żona, dzieci, ale to mi nie wystarczało. Ja nie umiałem się poruszać w „trzeźwym” świecie. On, ten świat właściwie to nie był jeszcze trzeźwy, ale tylko bez alkoholu. Nie miałem czym się podeprzeć w ciężkich chwilach. Straciłem wszelkie zainteresowanie światem- jadłem, spałem, oglądałem telewizję, próbowałem czytać, interesować się rodziną – nic nie wychodziło. Chodziłem na spotkania z terapeutką chociaż nie uważałem, że to może mi pomóc. Miałem zalecenie, przynajmniej dwa razy w tygodniu iść na mityng AA. I właśnie mityngi były tym co pomogło mi z czasem zrozumieć na czym polega życie bez alkoholu. Gdy zacząłem się wokół rozglądać dostrzegłem, że na mityngach są ludzie, którzy potrafią się śmiać, z dystansem opowiadają o swoim już przeszłym piciu. Są otwarci, szczerzy i chętni do pomocy. Mityngi „krokowe’ pokazały, że Bóg, czy też Siła Wyższa nie muszą być związane z żadną religią. Przyjąłem więc za swoją Siłę Wyższą, wszystko co było związane ze Wspólnotą. A więc mityngi, trzeźwiejący alkoholicy, program 12 Kroków. I zacząłem uczyć się słuchać. A nie było to łatwe. Znaleźli się ludzie, którzy wykazali dużą cierpliwość w tłumaczeniu mi jak zachować się w sytuacjach gdy spotykają mnie problemy dnia codziennego, gdy sytuacja przerasta mnie, nie ma zgody na nowy sposób życia. Zacząłem rozpoznawać ludzi wokół mnie, zacząłem nawet tych ludzi dzielić na uzależnionych od AA i jeszcze takich jak ja, czyli zachowujących trzeźwość bo komuś obiecali, przecież nie mogę zawieść żony, dzieci. Nie byłem jeszcze wtedy pewien, że dam sobie radę w życiu bez alkoholu, że będę szczęśliwy, że odzyskam sens życia. Na mityngu czułem się alkoholikiem, chciałem być taki jak ci uzależnieni od AA, a w życiu codziennym to już nie zawsze chciałem być alkoholikiem. Za namową terapeutki znalazłem sobie sponsora. Ale to nie wypaliło. Jest taka piosenka, że do tanga trzeba dwojga, a wtedy tam nie było nikogo. Ja, zamknięty, manipulujący, narzucający swój sposób postępowania w relacjach ze sponsorem, a on nie przygotowany do okiełzania mnie. No i nic z tego nie wyszło. Wytrzymałem rok, ciężki rok, huśtawka nastrojów, chwile radości, uniesienia a potem zjazd w dół, przygnębienie, zniechęcenie, zwątpienie. Przerobiłem w tym czasie po raz pierwszy 3 Kroki. Celowo piszę przerobiłem, bo tak było. Nie były one przepracowane, chociaż bardzo ciężko to przychodziło. Jeszcze wracało stare myślenie, starałem się zakłamywać obraz pijanego świata i wyciągać chwile, kiedy alkohol powodował u mnie stan zadowolenia, luzu, radości. Starałem się wymazać to co mnie bolało, upokarzało i tak naprawdę wpędzało w samotność. Dzisiaj gdy przechodzę obok miejsc gdzie ludzie piją piwo, potrafię tam dostrzec samotnego faceta z pustymi oczami nad kuflem piwa. I widzę w tej osobie, siebie sprzed lat. Po roku się napiłem. Strasznie to przeżyłem, dlatego, że było to bardzo smutne picie. Piłem i wiedziałem, że źle robię. Poniosłem też konsekwencje prawne, na szczęście nikomu nie zrobiłem krzywdy fizycznej. Moralną tak, zrobiłem sobie i po raz pierwszy dostrzegłem jak to przeżywają moi najbliżsi. Zrozumiałem, że muszę trzeźwieć dla siebie, a to jest wtedy też trzeźwieniem dla  innych. Nie będę się rozpisywał, ale zacząłem od przyznania się przyjaciołom na mityngu. Zaakceptowałem siebie jako alkoholika i zacząłem sumiennie pracę nad Krokami. Zacząłem poznawać siebie, przechodziłem przez te lata różne koleje losu, a więc poruszył mnie po raz pierwszy kontakt duchowy z samym sobą. Zacząłem przeżywać uczucia, czasem bardzo bolało. Wróciłem do czytania, pisałem wiersze, dłubałem w drewnie, mam na to dowody w postaci różnych stworków, które wiszą w mojej samotni. Wróciła radość życia, ułożyły się dobre kontakty z ludźmi na których mi zależy.
Jestem już „naście lat” związany ze Wspólnotą i dobrze mi z tym. Dzisiaj w moim życiu liczą się trzy rzeczy: rodzina, AA i ja. I jest we mnie bardzo dużo wdzięczności do wszystkich trzech, a więc do żony, że potrafiła być ze mną gdy było bardzo źle i jest nam teraz bardzo dobrze, poznajemy nowe barwy miłości i jest to nie tylko związane ze seksem, ale z wzajemnym szacunkiem i akceptacją (przecież nie jesteśmy już tacy młodzi). Co do Wspólnoty, to staram się pomagać innym, tak jak ktoś pomógł mnie a więc sponsoruję, służę i jest to moja druga rodzina, no i na koniec zostałem ja. Lubię się za to, że jestem taki jaki jestem, nie muszę się wstydzić za wczorajszy dzień i mam sumienie, które podpowiada mi jak mam żyć. Tak, że mogę powiedzieć, że było warto mój przyjacielu.
Bogucicki AA.

 

 

(C) Fundacja BSK AA; Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Źródło: ZDRÓJ nr.5/2007