Ostatni alkohol wypiłem 21 czerwca 1993 r. w tym dniu była piękna, słoneczna pogoda. Ja wracając z przychodni leczenia uzależnień byłem po rozmowie z psychologiem Grażyną P., której słowa pamiętam do dzisiaj „Boguś Ty jesteś dla mnie ważny”, akurat jej uwierzyłem – obca kobieta i ja jestem dla niej ważny. Byłem po kilkutygodniowym ciągu, rozbity psychicznie i fizycznie. Wstąpiłem do sklepu kupiłem piwo i za sklepem je zaraz otworzyłem i zacząłem pić, ale smakowało jakoś inaczej, bo w głowie kotłowały się myśli z rozmowy odbytej z panią psycholog. 0kazało się, że to piwo było moim ostatnim do dziś wypitym alkoholem. 0d pani psycholog dostałem zadanie – przez tydzień miałem chodzić na mityngi AA i tak też zrobiłem. Po tygodniu rozpocząłem terapię na oddziale dziennym w moim mieście, na którą uczęszczałem z wielką nadzieją na ...... no właśnie na co?

Że może nauczę się pić kontrolowanie. 0siem tygodni minęło szybciutko. Zamknął się jakiś rozdział w moim życiu, zniknął gdzieś parasol ochronny i trzeba było wracać do rzeczywistości. W ręku miałem program na wyjście i zalecenia uczęszczania na mityngi AA. I zaczęło się moje inne życie bez alkoholu. Rzuciłem się w wir pracy i obowiązków domowych. Moja żona pracowała za granicą. I tak z pomocą rodziny radziłem sobie z życiem teraz już innym. Stosowałem się do zaleceń i 2 razy w tygodniu uczęszczałem na mityngi AA. Rok minął mi bardzo szybciutko. Udało mi się w tym czasie nie wypić alkoholu. Nie wiem jak to się stało, że nie zapiłem, bo przez miesiąc przebywałem w restauracji, gdzie pracowała moja żona, ja jej tam pomagałem, pokusa napicia się alkoholu była ogromna, fakt nie napiłem się ale przepłaciłem to głodami alkoholowymi. Z radością wróciłem do kraju. Na mityngi zacząłem „zaglądać” coraz rzadziej. Zalecenia były tylko na papierze, ale jakoś trwałem w nie piciu. Moje życie było teraz monotonne – praca, dom, dla dzieci byłem ojcem i matką, żona do kraju przyjeżdżała coraz rzadziej, nasze małżeństwo zaczęło się rozpadać aż w końcu się rozpadło, jak nie piłem trzy lata. Bardzo to rozstanie przeżyłem. W tym samym czasie zostałem zwolniony z pracy. Żona z dziećmi wyjechała za granicę. Ja zostałem sam i bez pracy. Nic tylko się upić. Nie napiłem się jednak ale popadłem w samoużalanie, złość, sarkazm, nienawiść, złorzeczenie. Na wspólnotę się obraziłem. Na mityngi zaglądałem bardzo, bardzo rzadko. Znalazłem pracę w której pracowało dwóch niepijących alkoholików i doszedłem do wniosku, że mi to wystarczy. Lata mijały a ja „trzeźwiałem na ściśniętych pośladkach”. W tym okresie związałem się z kobietą, całkowitą abstynentką. Moje życie powinno wydawać się poukładane - jest praca, kobieta która chce być ze mną, czegóż jeszcze chcieć, ale ja tak naprawdę nie wiedziałem czego chcę „nadęty”, rozżalony, egoistyczny, egocentryczny, zazdrosny zawistny i tak mogę w nieskończoność.  Teraz wiem, że picie zastąpiłem cierpiętnictwem. Udawałem tylko, że coś robię ze swoim trzeźwieniem.
Chylę czoła przed obecną swoją żoną, że to wytrzymała. Z doświadczenia wiem, że nie pijąc można zachowywać się gorzej niż po pijanemu. Udaje mi się nie pić dalej, ale jakość mojego życia psychicznego i fizycznego pogarsza się z miesiąca na miesiąc.
I tak dobrnąłem do lutego 2002 r. Trafiam do szpitala z rozpoznaniem zawału serca. Leżę na łóżku, ściągają ze mnie ubranie, kilka głów nachyla się nade mną podłączają aparaturę, moja świadomość rwie się w strzępy. Dostaję kroplówki, robi mi się błogo i dobrze. Kołaczą mi się myśli – dajcie mi już spokój; myślałem, że umieram; śmierć jest piękna; jest mi tak ciepło i jasno. Docierają do mnie słowa lekarza, że teraz będę spał. Ja jednak myślałem, że umieram. Jednak się budzę, nie umarłem, leżę podpięty do jeszcze większej ilości aparatury, czuję się bardzo dobrze. W szpitalu przebywam ok. 2 tygodni i podczas tego pobytu analizuję swoje życie. Wiem jedno nie chce tak żyć, mam dość takiego życia. Po wyjściu ze szpitala idę na mityng, podoba mi się, zaczynam uczęszczać regularniej, obejmuję służbę rzecznika, jest nieźle… coś zaczyna mi się przejaśniać w głowie. Jakież było moje zdumienie, kiedy terapeutka zdiagnozowała u mnie, że nie realizowałem programu zdrowienia. Ja taki bohater 9 lat nie piję a ona mi wypowiada takie słowa. Miałem ochotę ją udusić. W lipcu tego samego roku ponownie trafiam do szpitala – szok drugi zawał, ale wszystko kończy się szczęśliwie.   
Ja już jestem upewniony, moje miejsce jest we wspólnocie AA. 0ddaję jej swoje całe chore serce. Regularnie uczęszczam na mityngi, ciągle mi ich mało i mało. I warto było chodzić, bo na którymś mityngu pojawił się mój „mistrz – sponsor”, który pokazał mi wspaniałość programu, poprzez jego realizację. Dzięki programowi, jego 100% akceptacji dokonuję duchowego rozwoju. Moje życie odmieniło się diametralnie. Ja jeszcze do niedawna zgorzkniały pesymista, teraz niepoprawny optymista i szczęśliwy człowiek, aktywnie uczestniczę w AA. Bardzo odmienił mnie mój pobyt na XXX - leciu AA w Polsce, który odbył się w 2004 r. w Krakowie. Kiedy tylko mogę jestem na Zlotach Radości Zdroju. Zachłannie całymi garściami korzystam z dobrodziejstw programu. Żyję zgodnie z 12 Krokami i 12 Tradycjami, sam jestem sponsorem. Nareszcie pozbywam się uraz, pretensji, złości, nienawiści i pragnienia zemsty. To wszystko dzięki Wspólnocie AA  – kocham trzeźwieć  !!!, bo to dla alkoholika jedyna alternatywa, inaczej umrze lub zwariuje.  Abstynencja jest dobra ale dla abstynentów.

Życzę wszystkim Pogody Ducha
Bogdan

 

Źródło: ZDRÓJ nr.06/2006
(C) Fundacja BSK AA; Wszelkie Prawa Zastrzeżone.