Z ARCHIWUM „ZDROJU"

Ruch AA Zdrój Listopad 1986r.

Wiktor O.: Co pana najbardziej zaciekawiło w Ameryce?
Dr B. Woronowicz: Udział niepijących alkoholików zarówno w pomaganiu chorym jak i w samym leczeniu. Nie zdawałem sobie sprawy z rozmiarów tego udziału, z tego, że zdecydowana większość ludzi, którzy leczą alkoholików, to ozdrowieńcy. W czasie pobytu w USA doszedłem do wniosku, że jedyną szansą zorganizowania u nas dobrego lecznictwa jest wciągnięcie do niego trzeźwych alkoholików.


- Nie bardzo rozumiem, kto to jest „trzeźwy alkoholik"? Przecież kiedy alkoholik przestaje pić, to chyba już nie jest alkoholikiem?
-To najczęstszy błąd, za który płacą życiem setki tysięcy ludzi. Alkoholikiem zostaje się raz na zawsze. Gdy ktoś raz stracił kontrolę nad piciem, nigdy jej nie odzyska. Podobnie jak z kiszonego ogórka nie można zrobić z powrotem świeżego. Alkoholik może pić aż umrze albo trafi do więzienia lub innego zamkniętego zakładu. Albo może wytrzeźwieć.
- A co to znaczy wytrzeźwieć?
- Trzeźwo myśleć. Być nie tylko świadomym problemu, ale także samego siebie. Świadomym swoich uczuć, reakcji, zachowań, postaw.
-Czyto znaczy, że alkoholik, który pije, nie jest świadomy swoich reakcji?
-Jest świadomy niektórych reakcji, ale chyba nie do końca. Gdyby bowiem był świadomy choćby swojej reakcji na alkohol, najprawdopodobniej nie próbowałby aż tyle razy się sprawdzać. Zawsze najtrudniej jest uwierzyć w utratę kontroli nad alkoholem, w to, że po wypiciu pierwszego kieliszka alkoholik nie jest zdolny panować nad przymusem dalszego picia. W sumie więc świadomość alkoholików jest zniekształcona. Najczęściej są świadomi, że coś jest nie tak, jak być powinno, że jest im ciężko i źle. Ale rzadko wiedzą dlaczego tak się dzieje.
- Nie są świadomi swej bezsilności wobec alkoholu?
-Tak. Przypominam sobie jednego z moich podopiecznych, który po dwu latach abstynencji postanowił raz jeszcze spróbować. Chciał pożegnać się z alkoholem, nie będąc pokonanym przez alkohol. Postawił na stole butelkę i wziął się z nią jak gdyby na rękę, mówiąc: „Wypiję tylko te pół litra i nigdy już więcej nie wypiję ani kropli. Ale odejdę ze świadomością, że to ja sam powstrzymałem picie i wygrałem". Ja mu wierzę, że tak myślał.
-1 co, wygrał?
- Przegrał. Po trzech dniach trafił do mnie. Od tej pory nie pije.
- Spotkał pan kogoś, kto wygrał?
- Na razie nie; może kiedyś spotkam. Ale chociaż nie spotkałem nikogo, kto by pokonał alkohol, widzę coraz więcej ludzi, którzy z alkoholem wygrywają. Paradoksalnie, wygrywają dopiero wówczas, gdy uznają właśnie swoją bezsilność wobec alkoholu; to, że nie mogą go pokonać. Na tym przecież opiera
się olbrzymia, bo licząca dziś już ponad milion ludzi na całym świecie, Wspólnota AA. A teraz okazuje się, że na tym samym opierają się najbardziej skuteczne metody leczenia, w których właśnie Anonimowi Alkoholicy odgrywają decydującą rolę.
- Dlaczego pana to tak bardzo zaskoczyło?
- Bo u nas leczenie spoczywa tylko w rękach profesjonalistów. I dopiero podejmuje się pierwsze bardzo nieśmiałe, próby włączenia ozdrowieńców do leczenia. Sam od dawna jestem przekonany, że człowiekiem, który potrafi w pełni zrozumieć alkoholika, może być tylko inny alkoholik. Podczas pobytu w Ameryce znalazłem potwierdzenie tego przypuszczenia. Z tym, że tam to nie jest, jak u mnie w Warszawie, jeden trzeźwy alkoholik zatrudniony na oddziale w charakterze „kuchenkowej", ale 90%, a często nawet sto procent personelu, łącznie z lekarzami i psychologami, którzy też są otrzeźwionymi alkoholikami. To jest dla mnie głównym źródłem ich sukcesów i bardzo będę się starać, by u nas stworzyć coś podobnego.
- Skoro pan uważa, że do pijącego alkoholika najlepiej mogą trafić niepijącyalkoholicy, to jak pan widzi rolę profesjonalistów w leczeniu?
- Moja rola jako lekarza jest prosta. Wszędzie, gdzie trzeba stosować jakieś leki, prowadzić obserwację i badania, zajmować się fizycznym organizmem chorego -tam jest dla mnie miejsce. Ponadto zawsze będzie istnieć potrzeba przekazywania rzetelnej wiedzy naukowej, już czysto medycznej, na temat działania alkoholu i przebiegu alkoholizmu. Określania kryteriów diagnostycznych, uczenia lekarzy o tym, czym jest alkoholizm i co można na tę chorobę poradzić. Z tym, że część tej wiedzy mogą, a nawet powinni, przekazywać także ludzie nie będący profesjonalistami.
- Co panu najbardziej się podobało w samym leczeniu w Ameryce?
- Kompleksowość leczenia. To, że nie pomaga się samemu alkoholikowi, ale wszystkim, którzy się z nim stykają i są przez to współuzależnieni. U nas też się o tym mówi, ale w większości ośrodków leczy się- lub nie-tylko samego alkoholika. A to tak, jak naprawić jeden trybik w maszynie, która źle funkcjonuje. No a druga rzecz, która zrobiła na mnie kolosalne wrażenie, to grupy Dorosłych Dzieci Alkoholików.
- Czy w Ameryce spotkał pan wielu młodych ozdrowieńców?
- Masę. Właściwie wciąż byłem zadziwiony, zwłaszcza na mityngach AA, wiekiem uczestników. Od ludzi osiemdziesięcioletnich do nastolatków, którzy przecież jeszcze przez 10 czy 15 lat mogliby pić i ich organizm zapewne byto jakoś wytrzymał, a którzy nagle pić przestają. Nawet nie wiem, czy wszyscy są uzależnieni, czy część może po prostu sporo piła i wolała przestać. I to jest wspaniałe.
Bywał pan na otwartych mityngach AA w Warszawie. Jak porównałby je pan z mityngami za oceanem? -Rzuciło mi się w oczy, że w Polsce w mityngach uczestniczy dużo mniej osób, toteż atmosfera też musi być nieco inna. U nas więcej się mówi osobie, o tym co chory przeżywał i przeżywa w tej chwili. A w Ameryce, zwłaszcza na dużych spotkaniach, podczas których mówcy dzielą się swoją historią alkoholizmu i wyzdrowienia-to dla mnie zawsze był swego rodzaju występ.
- Czy wrócił pan do Polski z optymizmem?
- Tak, z umiarkowanym optymizmem. Jak wspomniałem, liczę przede wszystkim na ruch nieprofesjonalny, na AA. I jeżeli w ciągu ostatnich trzech lat polskie AA z kilku czy kilkunastu grup w Poznaniu i Warszawie rozrosło się do ponad stu grup rozsianych po całym kraju, to brzmi to optymistycznie. A z kolei im więcej będzie grup, im więcej ludzi będzie do nich przychodziło, tym lepsza będzie w społeczeństwie świadomość, czym naprawdę jest alkoholizm. Te zmiany w Polsce ostatnio zachodzą bardzo szybko. Bo chociaż pierwsze grupy AA powstały u nas prawie 30 lat temu, wówczas nie był to jeszcze ruch. O ruchu można mówić dopiero od trzech, czterech lat. Nie zapominajmy że w Ameryce AA działa już 51 lat.
- Pan stawia na niepijących alkoholików. Ale oprócz tego istnieje medycyna: lekarze muszą wiedzieć, że samopomoc skutkuje. Jak ich o tym przekonać?
- Myślę, że przeciętny poziom wiedzy lekarzy na temat alkoholizmu jest u nas bardzo niski. Trudno zresztą się temu dziwić. Przecież nas, lekarzy klinicystów, którzy mają na co dzień do czynienia z chorymi, nigdy się nigdzie nie wysyła po naukę. Nawet ja teraz dzielę się z panem swymi refleksjami z urlopu, a nie z delegacji służbowej. Byłem w USA na prywatne zaproszenie, w dodatku częściowo w ramach bezpłatnego urlopu. Ale ilu lekarzy w Polsce może sobie na podobny wyjazd pozwolić?
- A co można zrobić oprócz wyjazdów po naukę?
- Bardziej zainteresować problemem psychologów, pedagogów, socjologów. Myślę jednak, że na całą sprawę alkoholizmu zacznie się u nas patrzeć inaczej dopiero wówczas, kiedy będzie więcej alkoholików, którzy będą potrafili powiedzieć otwarcie, że są alkoholikami i nie piją.
- A czy to nie jest okrężna droga? Czemu nie zmienić od razu świadomości lekarzy, którzy wtedy razem z AA i ich sojusznikami –mogliby skuteczniej wpływać na zmiany świadomości społecznej?
- Z lekarzami to trudna sprawa. Lekarze bardzo nie lubią alkoholików. I to lekarze każdej specjalności, także psychiatrzy. I mimo, że to właśnie oni powinni dobrze znać problem i starać się zrozumieć drugiego człowieka, lekarze najczęściej alkoholika zupełnie nie rozumieją.
- Dlaczego?
Mam na to bardzo proste wytłumaczenie. Każdy człowiek lubi, by efekt jego pracy był widoczny. Przychodzi alkoholik do lekarza I lekarz go nie wyleczy. Oczywiście, usunie jakiś „dygocik", przeprowadzi odtrucie, uspokoi go trochę i ten pójdzie pic od nowa. Za jakiś czas wraca do tego samego lekarza. A lekarz nie ma do siebie pretensji oto, że nie umiał alkoholika zrozumieć i mu pomóc. Natomiast całą złość przenosi na niego. Zawsze łatwiej jest obwiniać kogoś innego niż siebie samego.
- W jakim kierunku chciałby pan zmieniać ten stosunek?
- W takim, aby alkoholików nie potępiać, lecz zrozumieć i być dla nich życzliwym. Starać się w miarę możliwości pomóc. Taka postawa jest ważniejsza niż sama wiedza. Przecież ja sam uczyłem się głównie od alkoholików. Oczywiście, że coś tam musiałem doczytać, posłuchać. Ale moja podstawowa wiedza, stosunkowo niezłe zrozumienie choroby, nie pochodzi z książek. Niemal wszystko co wiem, wiem na podstawie tysięcy rozmów z pojedynczymi ludźmi. Zrozumienie choroby wzięło się stąd, że ja obcowałem z alkoholikami, że chciałem, i nadal chcę, z nimi rozmawiać. Dowiedziałem się od nich więcej niż zksiążek. I ciekawe, że dowiedziałem się od nich bardzo wiele nie tylko o alkoholizmie, ale także o sobie samym. O moich własnych reakcjach, uczuciach i postawach. Bo przecież to właśnie dzięki chorym mnie samemu dzisiaj łatwiej żyć.

Źródło: ZDRÓJ nr.4/2010
(C) Fundacja BSK AA; Wszelkie Prawa Zastrzeżone.