Ostatnio przeczytałem zdanie, które pomogło mi bardziej zrozumieć i poczuć sens Drugiej Tradycji cyt.: “ Miłujący Bóg, to człowiek, z którym się spotykam”. Kiedy zastanawiam się jak traktuję drugiego alkoholika na mityngu, w pracy swoich kolegów, w domu swoich najbliższych, przed blokiem swoich sąsiadów, mam odpowiedź jak traktuję Boga. Czy u mnie jest pragnienie porozumienia, zgody, zrozumienia, życzliwości? Czy raczej jestem zbyt dumny, zarozumiały, arogancki. Czy przypadkiem sam nie próbuję być autorytetem dla innych przeświadczony o swojej nieomylności i zbyt wysokim mniemaniu o sobie. Jeżeli zadaję sobie te proste pytania mam odpowiedź, co jest dla mnie autorytetem, czy w ogóle go mam, co jest dla mnie ważne, czym się kieruję w życiu. Kiedy podjąłem się służb we Wspólnocie AA nie zastanawiałem się nad jakimiś zasadami, Bogiem czy programem. Byłem przekonany o tym, że to, co robię i co myślę jest jedynie słuszne i to inni mają się do tego dostosować. Tak jak w życiu byłem skupiony na sobie, egoistyczny, zapatrzony w siebie. Nie zdawałem sobie sprawy, że podejmując się służby w AA mam poznawać zasady wedle, których mam żyć, na co dzień. Nie trafiało to do mnie byłem zbyt dumny, aby pytać o to innych, lub poznawać nasze Tradycje czy poznawać samego siebie poprzez Nasze Kroki AA. Kiedyś sponsor podpowiedział mi żebym zaczął poznawać siebie i wtedy mogę siebie zmienić. Ale jak mogę zmieniać swoje nastawienie do innych skoro unikam prawdy o sobie i unikam innych ludzi, alkoholików, odwracam się od nich. Nie chcę uczestniczyć w życiu Wspólnoty w zbiorowym sumieniu. Lepiej stać z boku, obojętnie krytykować innych poprawiając sobie nastrój. Lepiej siedzieć z boku, plotkować i oceniać bez wysiłku ze swojej strony. Prawdę o sobie zacząłem dopiero poznawać, jak zacząłem parzyć herbatę, prowadzić mityng, jeździć na spotkania Intergrupy, jako mandatariusz i pisać kolejne kroki naszego Programu AA. To, co ja myślałem o sobie różniło się od tego, jaki byłem naprawdę. Mimo, że nie piłem zachowywałem się podobnie jak kiedyś, czyli byłem dalej pijany. Inni alkoholicy denerwowali mnie, bo w nich widziałem samego siebie, traktowałem wielu z pogardą i lekceważeniem, bo pogardę czułem do siebie. Musiałem nabrać trochę pokory, godności do samego siebie, aby zmieniły się moje zachowania i relacje. Byłem nadwrażliwy na swoim punkcie i nie przyjmowałem krytyki, tego, że ktoś ma inne zdanie niż ja itd. Zaczęły ze mnie wyłazić najgorsze wypaczone cechy charakteru i osobowości. Znalazł się sposób na poznanie siebie, ale czy to wszystko. Czy Tą prawdę, którą codziennie poznaję o sobie chcę zmienić. Czy u mnie jest pragnienie bycia innym lepszym człowiekiem. Lepszym dla innych a nie od innych. Czy u mnie jest pragnienie Boga. Jeżeli odpowiedziałem sobie tak to zacząłem szukać, słuchać i pytać, a co to jest nasz program jak go stosować. Kiedy trafiłem do Wspólnoty AA nie byłem święty i teraz też nie jestem. Ale to najlepszy dowód na to, że jestem normalnym człowiekiem a nie Bogiem, za którego się uważałem. To także dowód na to, że moi koledzy z mityngu też nie są święci, moja żona, mój szef w pracy i sąsiedzi. Jestem ułomnym człowiekiem tak jak oni i często tak na nich patrzę. Mają prawo popełnić błąd, mylić się, złościć, krytykować, myśleć i czuć po swojemu nie po mojemu jak im każę i chcę. Okazało się, że nie jestem panem tego świata. Jeżeli będę kierował się takim nastawieniem nie obrażę się na grupę, że chce przegłosować taki a nie inny wniosek na mityngu czy Intergrupie. Nie będę udowadniał złośliwie swoich racji, bo zostanę z nimi sam. I nie będę rozmawiał z żoną z pozycji wyższości, że ona jest głupia a ja wiem lepiej. Bo zawsze w tym wszystkim tak jak kiedyś zostanę sam bez ludzi i Boga. Kiedy szukam wspólnego porozumienia w życzliwości i ze zrozumieniem szukam Boga. Nie wiem, jaka siła czuwa nad Wspólnotą AA, jaka siła sprawiła, że nie pije i żyję. Ale wierzę, że taka siła jest i to ona sprawia, że pierwszy czasami wyciągam rękę do zgody z kolegą w pracy, z żoną w domu i z tym alkoholikiem na mityngu, którego nie lubię. To ta siła jest dla mnie autorytetem. A co dopiero, kiedy takich wewnętrznych nakazów jest kilka lub kilka tysięcy i po kłótni trzymamy się za ręce. To jest dopiero siła.