Ostatnio z Żoną mieliśmy do podjęcia ważną decyzje, dotyczącą naszej przyszłości. Podjęliśmy ją wspólnie po uzgodnieniu i rozmowie. Tego dnia, kiedy Żona miała załatwić i sfinalizować naszą decyzje w Urzędzie bardzo się denerwowałem i cały czas myślałem czy załatwi to dobrze. Czy będzie wiedziała, co powiedzieć, czy urzędnik jej nie oszuka, czy nie będzie zbyt naiwna itd.... Zacząłem do niej wydzwaniać i mówić, co i jak ma powiedzieć, na co ma zwrócić uwagę żeby przypadkiem nie popełniła błędu. Myślę, że to moje przejmowanie to nie było nic złego, ale przeświadczenie, że ja wiem jak to załatwić najlepiej i jedynie słusznie to już tak. Także świadomość, że gdybym ja był przy tej rozmowie z urzędnikiem to wiedziałbym najlepiej jak rozmawiać i o co zapytać. Doszedłem do wniosku w największym skrócie, że Żona jest głupia a ja mądrzejszy i wiem lepiej. Nie mam żadnego doświadczenia w rozmowach i załatwianiu spraw w urzędach, często się gubię i o czymś zapominam, nie znam procedur i przepisów i prawie zawsze popełniam jakiś błąd. Jednak dzięki temu czegoś się uczę i z czasem łatwiej mi cokolwiek załatwić. Oczywiście powodem moich emocji była, tak jak pisze w naszej literaturze moja egocentryczna indywidualność. Sam wiem, co i jak zrobić najlepiej, i co byłoby dla nas z Żoną najlepsze. To, że podjęliśmy decyzję wspólnie to sukces, ale kim ja do cholery jestem żeby wiedzieć, co jest dla nas najlepsze i jak to zrobić, aby nie popełnić błędu. Często w pracy powodem moich emocji jest to, że kolega, z którym pracuje popełnia błędy, nie robi tego, co moim zdaniem powinien w takiej a nie innej kolejności. Czasami wydzieram się na niego i obrażam zamiast pozwolić mu popełnić błąd tak jak mi pozwalał na to szef i dopiero wtedy coś zapamiętałem i nauczyłem się. A może, mimo to, że on pracuje krócej, on znajdzie lepszy skuteczniejszy sposób na wykonywanie powierzonych obowiązków. Będzie to być może i z korzyścią dla nas i dla firmy. “ Prawo do błędu” to czasami jedyny i skuteczny sposób, przynajmniej dla mnie do tego, abym czegoś się nauczył i zdobył doświadczenie. Pod warunkiem, że będę z tych błędów wyciągał wnioski. Tradycja czwarta uczy mnie szacunku i wrażliwości na drugiego człowieka. Często denerwuję się na Żonę, że znowu zapomniała coś kupić, że sama podjęła jakąś decyzję i nie zapytała mnie. A czy ja jestem taki święty i o wszystkim pamiętam, czy mi to się nie zdarza. Przecież jestem normalnym człowiekiem, więc dlaczego wymagam, aby inni byli nienormalni i nie popełniali błędów. Pamiętam moment, kiedy doszedłem do wniosku prowadząc mityng, że najlepiej dla naszej grupy będzie to, aby tak jak wszędzie była przerwa a nie 1,5 godziny bez żadnej przerwy. Ktoś to zaproponował ja podchwyciłem bez zastanowienia, kierując się własnymi ambicjami a nie dobrem grupy. Chciałem jakoś zaistnieć, zwrócić na siebie uwagę. Podczas głosowania tylko jedna osoba się wstrzymała od głosowania. Przegłosowaliśmy i w moim mniemaniu podjęliśmy jedyną słuszną decyzję. Mityng od tej pory trwał dwie godziny z przerwą 10 minut, tak jak jest wszędzie. Po mityngu usłyszałem jedną ważną rzecz, że głosując za tym wziąłem odpowiedzialność za swoją decyzję. Okazało się, że już od drugiego mityngu po przerwie zostawało tylko kilka osób. Przypomniałem sobie bardzo szybko, że nasza grupa to w dużej mierze pacjenci terapii uzależnień, którzy przychodzą, bo taki jest wymóg terapii. Po przerwie wszyscy wychodzili, uciekali. Czy decyzja była słuszna, nie wiem. Nauczyło mnie to jednego, że nie do końca to, co ja uważam za słuszne dla innych w rzeczywistości jest słuszne. Czasami warto z kimś porozmawiać zapytać o zdanie i polegać na doświadczeniu innych niż na własnej egocentrycznej złudnej nieomylności. Grupa sama decyduje, co dla niej jest najlepsze a nie ja. Natomiast za przestrzeganie pewnych zasad w tym między innymi Tradycji jestem odpowiedzialny ja i nie mogę i nie chcę tego narzucać innym.