Mam na imię Marta i jestem alkoholiczką

Kiedyś nie pomyślałabym, że tak łatwo i prosto będę wypowiadała te  słowa. Zawsze powtarzam, że piłam krótko, ale „skutecznie”. W lipcu 2005 roku miałam wypadek samochodowy, w którym omal nic straciłam życia. Prawie trzy miesiące w szpitalu, operacje, bolesne zabiegi … i ten potworny ból psychiczny, że mogłam zabić, że zadałam komuś ból. Miałam zderzenie czołowe, całe szczęście, że tamtemu panu nic poważnego się nie stało. Ksiądz udzielił mi ostatniego namaszczenia, ale … jestem i to jest w tej chwili najważniejsze.


Pierwszy raz upiłam się bardzo, będąc jeszcze na wózku inwalidzkim, wszystkie problemy, cały ból psychiczny i fizyczny gdzieś zniknął. Ponieważ moje  pseudo koleżanki odwiedzały mnie w miarę często, miałam dostawę bezpośrednio do domu, tego „cudownego leku”.

Po intensywnej rehabilitacji wstałam na nogi i wtedy mogłam już sama zakupić trunek, więc wieczorami, po kryjomu, kiedy męża nie było, dziewczynki już spały, ja zażywałam swoją „największą miłość’ czerwone wino.

Czemu zaznaczam, że to było akurat Wino? Otóż podczas wypadku straciłam prawie całą wątrobę, i lekarz, który mnie konsultował poinformował, że mogę wypić, ale tylko i wyłącznie jedną lampkę czerwonego wina. Szybko więc znalazłam usprawiedliwienie, że to wina lekarza, bo nie określił wielkości lampki ……

Tak popijałam około 1,5 roku. Mama często wyczuwała ode mnie następnego dnia alkohol i uprzedzała mnie, czym może się to skończyć. Powtarzała, że skończę jak mój biologiczny ojciec, on też zaczynał  od imprez i takim niby niewinnym piciem się uzależnił.

Nie dopuszczałam do siebie takiej myśli, tym bardziej, że piłam z mężem, który często towarzyszył mi w libacjach. Były wspólne wyjścia, wspólne wieczory z alkoholem, mieliśmy nawet umowę, o oddzielnych piątkowych wyjściach na imprezę. Jednak, każdy kolejny raz zaczynałam coraz bardziej tracić kontrolę nad piciem. Dziewczyny potrafiły powiedzieć, dość, ja mówiłam- ,,jeszcze po jednym”.

Zaczęłam W tajemnicy zastanawiać się, czemu tak się dzieje, czemu nie umiem powiedzieć- stop!
W dalszym ciągu jednak oszukiwałam się, nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłam już być uzależniona. Tłumaczyłam sobie, że alkoholik pije codziennie, że trzęsą się mu ręce, jest brudny, nie ma domu …..

Winę zrzucałam na chorą wątrobę, która nie  daje sobie rady z trawieniem tego „eliksiru zguby”, że to wina problemów w domu z mężem, który nie okazywał mi szacunku i zrozumienia. Dodatkowo ciągnące się sprawy sądowe po wypadku – człowiek z którym się zderzyłam, chciał ode mnie bardzo wysokie odszkodowanie. Jednym słowem wszystko tylko nie  uzależnienie.

W listopadzie 2006 roku wróciłam do domu z córkami, będąc oczywiście pod wpływem alkoholu i ….. stwierdziłam, że tak naprawdę nie  jestem już nikomu potrzebna do szczęścia, że taka zakała nie powinna żyć.

Ponieważ myśli samobójcze miewałam już wcześniej, zdążyłam zakupić tabletki na sen. Tego wieczoru zażyłam 2 opakowania …

Obudziłam się w szpitalu pod aparatura. Po wyjściu ze szpitala, mąż zabrał mnie na spacer nad Wisłę, gdzie przeprowadziliśmy poważną rozmowę …. jakiś czas było cudownie.

Mama po zajściu, zawiozła mnie do lekarza psychiatry, który od razu postawił diagnozę: Pani córka jest uzależniona od alkoholu, trzeba jej pomóc.

Od listopada do stycznia 2007 r., popijałam w ukryciu …. W styczniu po wypiciu 2 piw, mąż zawiózł mnie na detox. Byłam wściekła i pragnąca zemsty . Nie czekałam długo, bo już po tygodniu wiozłam męża na taki sam „wypoczynek” jaki mi zapewnił.

W tzw. międzyczasie mama zgłosiła mnie na komisję i zostałam skierowana na leczenie do poradni odwykowej. Po kilku spotkaniach, pani psycholog nie mogąc sobie ze mną poradzić, spisała mnie na straty, zastanawiacie się dlaczego? Otóż, przed każdą wizytą, dokształcałam się w Internecie, w ten sposób na każde pytanie, na każdy zarzut, miałam setki argumentów. Potem była kolejna próba zamydlenia oczu rodzinie.

W tym czasie zaczęłam dla świętego spokoju chodzić na mityngi AA.
Potrafiłam iść na mityng pod wpływem alkoholu, bo chciało mi się pogadać, a nie miałam akurat z kim. Będąc na mityngu, zawsze czułam się kimś lepszym, bo przecież ja nie jestem uzależniona, to tylko inni się czepiają.

Przyszedł czas, że moja mama, stała się moim Wrogiem. Każde kolejne wypicie kończyło się wezwaniem policji ….. Po jednej z nich zostałam wezwana na komisariat, gdzie poinformowano mnie, że będę miała sprawę o ograniczenie praw rodzicielskich. To była pierwsza, tak bardzo poważna konsekwencja mojej ,,przyjaźni” z alkoholem.

Po 2.06.2007 r., przyznałam się sama przed sobą, że jestem alkoholiczką. Jedna z koleżanek dala mi książkę ,,Wyznania trzeźwych alkoholiczek” i powiedziała, że nie będzie ze mną rozmawiać, dopóki jej nie przeczytam.

Z wielką obawa zaczęłam czytać i …. coś pękło, poczułam się jakby ktoś napisał kilka opowiadań, ale o mnie. Każda z tych historii po części pokrywała się z moim życiem ….

Zadzwoniłam do koleżanki, poprosiłam o spotkanie i po raz pierwszy w życiu, powiedziałam uczciwie: masz rację, JA JESTEM ALKOHOLICZKĄ – czy możesz mi pomóc”. Podała mi numer telefonu do mężczyzny, który spotkał się że mną.

Byłam zszokowana, bo on jest również alkoholikiem, ale był taki spokojny, bez żadnego problemu wysłuchał mnie, a co najważniejsze nie krytykował, nie wyzywał.

Jak się okazało, trzeźwiał już kilka lat, zaprosił mnie na mityng tuż obok mojego miejsca zamieszkania.

Z wielkim wstydem i obawa szłam tam, tak jakbym wcześniej nie miała żadnej styczności z AA. Przekroczyłam bramę i chciałam się wycofać, ale w drzwiach zobaczył mnie kolega i szerokim gestem, z uśmiechem na ustach zaprosił do środka.

Wtedy też, przedstawiając się powiedziałam: ,,mam na imię Marta, jestem alkoholiczką”.  Wcześniej na spotkaniach podawałam tylko swoje imię. Właśnie wtedy zostałam tak naprawdę przyjęta do wspólnoty AA, tak naprawdę słyszałam wypowiedzi, tak naprawdę nie chciałam już więcej pić.

Dziś już wiem, że bez drugiego alkoholika, nie dam sobie rady, że bez pomocy zginę. Dziś nic wstydzę się iść na grupę, bo wiem, że tam jest moje miejsce, bo mam na imię Marta i jestem alkoholiczka.

Najważniejsze, że dzięki pewnym osobom, które trzeźwieją już bardzo długo zrozumiałam, że tak naprawdę nie jestem nikim, że jestem CZŁOWIEKIEM.

Cieszę się i jestem niezmiernie wdzięczna wszystkim za okazaną troskę, za to, że słowo PRZYJACIEL, mogło powrócić do mojego słownika. Tak, doskonale wiem, że właśnie dziś mogę powiedzieć, że mam Przyjaciół, że dzięki ich doświadczeniu, dostaję siłę do trzeźwienia i, że mam prawo do życia, bo jestem KIMŚ!

Marta, alkoholiczka.

Zdrój 6/2008r

 

BSK AA 2008; Wszelkie Prawa Zastrzeżone